Witamy na stronie, zaloguj się jeśli posiadasz konto lub zarejestruj się.
Aurora Nagłówek
"Musicie dużo czytać. By poznać prawdę. By dostrzec korzenie zła." - Abp Marcel Lefebvre
Piątek 29 marca 2024

EFENDI

2022-02-18

Zbliża się dzień pamięci o Żołnierzach Niezłomnych. Wspominamy tych, których imion  zapomnieć nie wolno. Dziś chcę przypomnieć jedną z takich właśnie postaci, znakomitego polskiego lotnika. W Gallipoli prowadził loty zwiadowcze nad uwięzionymi wojskami australijskimi. Z Turcji wydostał się w stopniu podporucznika, by zaciągnąć się do Wojsk Polskich tworzonych przez generała Lucjana Żeligowskiego. Do Lwowa przedostał się z Rumunii, oczywiście … samolotem. W wojnie z bolszewikami dowodził już eskadrą, przez pewien czas składającą się z pilotów amerykańskich. Późniejszy dowódca bombowej eskadry niszczycielskiej, szef wyszkolenia na poznańskiej Ławicy, zastępca szefa Departamentu Żeglugi Powietrznej generała Francois-Leon Leveque, po przewrocie majowym szef tegoż Departamentu, zdążył jeszcze przecież przelecieć ponad Alpami i oblecieć całe chyba Morze Śródziemne. Doskonały praktyk, jakże inny od swoich wielu następców sztabowych!

Generał Ludomił Rayski, to postać niewątpliwie tragiczna. Przyszło mu pełnić szczególną rolę w trudnych latach, dopiero co podnoszącej się z kolan, II Rzeczypospolitej. Uwikłany w meandry polityki międzynarodowej i politykierstwa wewnętrznego, próbował realizować zadanie budowy polskiego przemysłu lotniczego, siłą rzeczy wtłoczonego w koleiny zbliżającej się wojny.

Wraz z odradzającym się Państwem Polskim stanął wówczas wobec wrogich intencji niemieckich, wywiadowczych zainteresowań sowieckich, interesów francuskich, brytyjskich knowań i krajowych geszeftów. Te ostatnie chyba okazały się najskuteczniejszym przeciwnikiem. W swoich wspomnieniach, oceniając krytycznie ten czas, wskazywał zresztą wyraźnie zarówno na typową V Kolumnę, jak i na zwykłych, otaczających go dywersantów, będących ludźmi bądź to głupimi, bądź to niekompetentnymi, zawsze jednak po prostu zmniejszającymi obronność Polski. Szczerość nakazuje stwierdzić z przykrością, że niewiele zmieniał się ten stan rzeczy w naszym umęczonym kraju przez wszystkie kolejne, powojenne lata. Obawiam się nawet, że w ostatnich kilku dekadach jest znacznie gorzej, gdyż ilość agentur degradujących szeroko pojęte polskie lotnictwo, wydaje się być o wiele liczniejsza.

Generał Rayski miał piękną kartę pilota, zarówno w czasach swej młodości, jak i w okresie późniejszym, kiedy nikt od niego nie wymagał osobistego zaangażowania w walkę bezpośrednią. Rayski, „Efendi”, czyli po polsku „ekscelencja”. W tym określeniu zawiera się cała ta wyjątkowa postać. Dzielny pilot, wielokrotnie ranny, kilkakrotnie odznaczany, w tym Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari. Wizjoner i patriota, mający odwagę walczyć nie tylko z przeciwnikami w powietrzu, ale i z oponentami zza biurek. To dzięki jego determinacji nastąpił rozwój produkcji lotniczej w Polsce, a polskie lotnictwo mogło w niedługim czasie jakościowo konkurować z siłami powietrznymi Wielkiej Brytanii, Francji, czy Włoch. Niestety, zabrakło czasu, czego nie można powiedzieć o nieprzebranych pokładach nienawiści u jego politycznych przeciwników. Po wybuchu wojny miał swój udział w konwojowaniu zasobów polskiego złota. To też jest wątek godny odrębnego opracowania. Kiedy, po skandalicznych oskarżeniach pozbyto się Generała z szeregów polskiego wojska, próbował kontynuować walkę w lotnictwie fińskim, a gdy i to się nie powiodło, po rychłym upadku Francji, zajął się pilotowaniem samolotów dostarczanych z Wielkiej Brytanii na Bliski i Daleki Wschód. Nie stawił się w wojskowym obozie Carisay, do którego wezwał Go Sikorski. Aresztowany i skazany na 10 miesięcy więzienia uniknął przymusowego odosobnienia tylko dlatego, że w ówczesnej Francji nie znalazł się żaden oficer, który byłby skłonny Go w nim osadzić. Sikorski nie miał tego typu wahań rozkazując Rayskiego, już w Wielkiej Brytanii zesłać do obozu w Rothesay na wyspie Bute. Nic więc dziwnego, że dopiero po śmierci Sikorskiego przyjęty został ponownie do Polskich Sił Powietrznych, choć następca Sikorskiego, Naczelny Wódz Kazimierz Sosnkowski, nie przywrócił Rayskiemu szarży generalskiej. W czasie, gdy II Korpus Polski wykrwawiał się pod Monte Cassino, zgłosił się na ochotnika do wykonywania lotów bojowych w 318 Gdańskim Dywizjonie Myśliwsko-Rozpoznawczym, w którego samolotach latał za linią frontu, w niezwykle trudnych i niebezpiecznych misjach, których odbył ponad dwadzieścia.

W sierpniu 1944 roku, kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, z odległego od serca Polski Brindisi ratunek w postaci uzbrojenia i lekarstw niosły maszyny brytyjskie i amerykańskie. W ich kokpitach znaleźli się również Polacy. Straty wśród załóg były ogromne, wiele z nich nie powróciło z tych straceńczych lotów. Przetrzebiona została też polska Eskadra Specjalnego Przeznaczenia. Generałowi Rayskiemu, mającemu już wówczas 52 lata, udało się wyrwać nad ukochaną Polskę w charakterze pilota bojowego. Wiedział, że gdzieś tam na dole, wśród gruzów stolicy, jest jego żona. W sumie, wziął udział w trzech tego typu eskapadach, bo poza lotami nad samą Warszawę dokonywał zrzutów również nad Puszczą Kampinoską. To wtedy widział Polskę po raz ostatni.

Nielicznym gościom z Polski, odwiedzającym Go po wojnie, pokazywał swą postrzelaną w owych lotach kurtkę lotniczą. Nosiła ślady kul i nadpalenia. Wraz z uratowaną cudem z Powstania żoną, opowiadali niezwykłą historię. Otóż, pani Stanisława, podczas jednego z nalotów, schroniła się w piwnicy warszawskiej kamienicy. Wraz z nią znalazł się tam Stefan Ossowiecki, najbardziej znany polski, przedwojenny jasnowidz, któremu już w lutym 1939 roku udało się   przewidzieć dokładny dzień wybuchu II Wojny Światowej, jak i to, że Polskę zaatakują wkrótce zarówno Niemcy, jak i Sowieci. Kiedy kamienica drżała w posadach, pośród huku i płomieni szalejących nad lokatorami piwnicy, Ossowiecki chwycił panią Rayską za rękę i powiedział, że ma wizję, w której jej mąż znajduje się na pokładzie płonącej i pociętej kulami maszyny, lecącej właśnie nad miastem. Jasnowidz mówił o otoczonym ogniem, pokrwawionym Generale, aż nagle uspokoił się i powiedział, że Generał żyje, a samolot odleciał bezpiecznie znad Warszawy. Trudno w to uwierzyć, ale rzeczywiście, Generał znalazł się wówczas ze zrzutem nad Warszawą, maszyna została solidnie pokiereszowana, a płonącą kurtkę ugasił siedzący obok pilot. Po latach, tę właśnie lotniczą, popaloną skórzaną kurtkę, w której widniały ślady 34 przestrzelin, państwo Rayscy pokazywali, w swym angielskim domu, znajomym. Tę i wiele innych historii dotyczących życia wielkiego Polaka, znajdziecie Państwo w książce „Efendi” wydanej nakładem Oficyny Aurora, dostępnej w Polskiej Księgarni Narodowej.

Nawiasem mówiąc, warszawski dom Generała, przy ulicy Idzikowskiego 25, podczas wojny służył za sierociniec, który prowadziły Siostry Niepokalanki. A, w odpowiedzi na skandaliczny atak wyznawców żydowskiego przemysłu holokaustu na Państwo Polskie, który miał miejsce w chwili, w której pisałem wstęp do książki, warto przypomnieć, iż z pomocy katolickich sióstr korzystały również tam i wtedy, dzieci żydowskie. Poniżej prezentujemy fotografię tego miejsca, już z roku 1947, pod którą złożono podpis „tak teraz wyglądamy”.

Całe życie Generała naznaczone było walką. Nie tylko w latach młodości i w życiu dojrzałym, ten dzielny żołnierz polski walczył do końca swych dni. Po wojnie, o odzyskanie dobrego imienia, o rehabilitację. Jego żona nie doczekała tego najważniejszego zwycięstwa swego męża. Zmarła w roku 1966. Generał Ludomił Rayski został zrehabilitowany w roku 1977, na dziewięć dni przed swoją śmiercią.

Felieton pochodzi z 7 numeru Warszawskiej Gazety